poniedziałek, 25 czerwca 2012


Matka nie jest już synonimem bezpieczeństwa


Nie pisałam kilka dni. To chyba dlatego, że  jest pewien temat, o którym nie mogę przestać myśleć, ale musiałam najpierw zmierzyć się z nim sama. Mierzyłam się i nadal nie potrafię zrozumieć. Czego? Już spieszę wyjaśnić.
Zawsze wydawało mi się, że matka jest kimś najważniejszym dla dziecka. To osoba, do której zawsze można przyjść po pomoc, na którą można liczyć. Matka ochroni, będzie bronić w każdej sytuacji, zawsze będzie kochała. Co tu dużo mówić – niech każdy sam pomyśli z czym kojarzy mu się mama.
Tymczasem coraz częściej słyszę i czytam o kobietach, które biją lub pozwalają na bicie własnych dzieci, o kobietach, które zostawiają dzieci, bo wolą pić alkohol, swoją lekkomyślnością doprowadzają do śmierci bezbronnych kilkulatków, porzucają lub same zabijają potomstwo. Media piszą o tych kobietach „matki”. Czy słusznie?
Biologicznie – tak. To one urodziły. Tylko czy to wystarczy, żeby nazywać kogoś matką? Jeśli tak, to matka przestaje być synonimem bezpieczeństwa. Przestaje być opoką, zawsze pewnym punktem w życiu dziecka, przystanią, do której się wraca. Coraz częściej bywa największym zagrożeniem. Dlaczego tak się dzieje? Nie potrafię sobie odpowiedzieć na to pytanie…A Wy?


5 komentarzy:

  1. Zbyt wiele zła dzieje się na tym świecie, aby cokolwiek nazwać bezpieczeństwem. Czy w ramionach bliskiego mężczyzny można czuć się bezpiecznie? Tak, ale do pewnego momentu. Wystarczy, że raz zrobi coś nie tak, a otoczka bezpieczeństwa znika jak bańka mydlana. A co z pojęciem dom? Dom to rodzina, bądź bliskie sercu osoby. Kto do tego grona powinien należeć? Na pewno matka, ojciec. Ale jeżeli brakuje jednego ogniwa, bądź każde z nich nie jest wystarczająco silne, dom przestaje być miejscem, do którego z chęcią wracamy. Podobnie jest z domem w pojęciu "budynek". Mury chronią nas przed złem tego świata. Ale czy rzeczywiście? Czy powódź, pożar czy inne kataklizmy są w stanie nie naruszyć naszej otoczki?
    Według mnie, pojęcie bezpieczeństwa jest względne. Nie jest też ono do końca prawdziwe, gdyż zawsze, bez względu na wszystko, będziemy w pewien sposób odczuwać strach.
    A matki? Gdzie one są? Nie ma ich. Odchodzą, porzucają nas, krzywdzą, a mimo to wymagają szacunku do siebie samych. Ile zła musi jeszcze wybuchnąć, aby ludzie przejrzeli na oczy?

    Widzę troszkę się rozpisałam, być może nie do końca na temat, który Pani rozpoczęła. Poruszył mnie on dogłębnie, także musiałam dać upust swoim emocjom.

    Serdecznie pozdrawiam ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bardzo dziękuję za ten płynący z serca komentarz. Cieszę się, że istnieją tacy ludzie jak Pani, którzy widzą niedoskonałość naszego świata i podobnie jak mnie, porusza ich to. Może właśnie tacy ludzie są kapitałem, dobrą cząstką, która może zmienić go na lepsze.
      Pozdrawiam serdecznie :)

      Usuń
    2. Mam nadzieję, że choć kawałek świata wokół mnie uda mi się zmienić. A przede wszystkim zacznę od własnej rodziny, którą mam w planach założyć w przyszłości. Mam dopiero 18lat, ale dostrzegam życie takie jakie jest (i wcale nie przez pryzmat butelki po alkoholu) i może w małym stopniu uda mi się wprowadzić w niego coś nowego, prawdziwego, a przede wszystkim o odpowiednich definicjach.
      Serdecznie pozdrawiam ;)

      Usuń
  2. Niestety, takie kobiety nazywa się matkami. Jednak to nie dzieci je tak nazywają - to ludzie, którzy tak naprawdę ich nie znają. Dla ich własnych dzieci, w głębi serca zawsze pozostaną "powodem żalu", "przyczyną niespełnionych marzeń", "pretekstem słabości".
    Pani Karolino, szczerze powiem, że najbardziej nie rozumiem kobiet, które zostawiają własne dzieci dla innego partnera, dla lepszego ich zdaniem życia. Czy ich dzieciom nie należy się lepsze jutro? Czy nie powinny mieć szansy na nową miłość??? To już nie mnie oceniać... Ale warto się nad tym zastanowić.
    Pozdrawiam gorąco.

    OdpowiedzUsuń